Robienie „nic” kojarzy się z traceniem czasu, którego i tak zazwyczaj nam brakuje. Często wywołuje poczucie winy, bo to przecież grzech lenić się, ciągle jest tyle do zrobienia…
Bycie w ciągłym biegu daje poczucie kontroli nad rzeczywistością. Bezustanna aktywność może być rodzajem uzależnienia, ponieważ podnosi adrenalinę i pozwala nam uniknąć konfrontacji z własnymi myślami czy wątpliwościami. Po pewnym czasie mamy gwarantowane uczucie wyczerpania. Cisza zamiast koić, wzbudza niepokój. No bo przecież teoretycznie nic nie robimy… Nie jest to jednak czas stracony. Chwile, w których umysł nie jest zafiksowany na problemach są nam potrzebne. I to bardzo! Nicnierobienie to świetny sposób na reset. Gdy organizm buntuje się przed dodatkowymi wyzwaniami, lepiej go posłuchać i dać odpocząć przebodźcowanej głowie.
Muszę przyznać, że kiedyś w ilościach hurtowych czytałam przewodniki kipiące wręcz od wskazówek, o tym, jak robić więcej, szybciej, lepiej. Niestety, ciągle wydawało mi się, że robię za mało, że w sumie to nawet nie stoję w miejscu, ale cofam się. Potrzebowałam czasu, by zaakceptować to, że momenty przełączenia się na tryb off to normalna sprawa. Na pewno nie jakaś fanaberia osoby ze zbyt rozhuśtaną wyobraźnią. Naprawdę, nie ma się co karcić za kilka chwil „zawieszenia”. To momenty absolutnej wolności! Aby je poczuć wypadałoby z naszego najbliższego otoczenia usunąć wszystko, co rozprasza uwagę. Nie skupiać się na niczym szczególnym i pozwolić płynąć swoim myślom…
Nicnierobienie nie tylko pozwala poukładać myśli, często jest impulsem do stworzenia czegoś kreatywnego. Oliver Burkeman w „Czterech tysiącach tygodni” proponuje, m.in. ćwiczenia z nicnierobienia. Tom Hodgkinson, autor książki „Jak być leniwym” poleca odkrywać w sobie pokłady próżniactwa, absolutnie bez żadnych wyrzutów sumienia.
To, że siedzimy i nasze mięśnie relaksują się, a w głowie jest pustka, to tylko iluzja. Szare komórki błyskawicznie zaczynają pracować na szybkich obrotach. To jest ogromna nagroda za to, że chcemy odpocząć. To właśnie po takiej zaplanowanej bezczynności zazwyczaj wpadamy na genialne pomysły. Nawet takie wydawałoby się mało kreatywne leżenie na łóżku i gapienie się w sufit może przynieść odkrycie na miarę Archimedesa czy Newtona!
Olga Mecking w książce „Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego” uczy jak nic nie robić i czuć się z tym dobrze. Wystarczy zaangażować się w czynność, która nie wymaga myślenia i pozwolić myślom żyć swoim życiem. Chodzi o to, by umieć znaleźć taki stan, by nie pędzić, nie planować. Nie szukać celów, po prostu robić nic! Może to być najzwyklejsze siedzenie na ławce w parku lub patrzenie przez okno. Dla każdego coś się znajdzie! Takie przerwy nie sprawią, że mózg przestanie działać. Będzie mieć czas na uporządkowanie emocji i oderwanie się od stresujących rzeczy. Leżenie pod gruszą na dowolnie wybranym boku, o którym śpiewała Maryla Rodowicz to jest właśnie przyjemne nicnierobienie. Dzięki niemu mamy cudowne uczucie spokoju.
Ciągłe zaangażowanie prowadzi do dużego stresu i niepokoju. Warto dać sobie moment na odcięcie się od wszystkiego i pogapienie się na drzewa, kwiaty, gdańską szafę w pokoju, cokolwiek co tylko podpowie nam wyobraźnia… Początkowo może nie być łatwo, ale po pewnym czasie dostrzeganie śpiewu ptaków, kształtu obłoków i innych przyjemnych różności da dużo satysfakcji. Niepokój zniknie, ciało podziękuje za takie odprężenie. Dla mnie bezcenny jest spacer z moją ukochaną psią przyjaciółką, Luną. Choć zabieram ze sobą telefon, nie zaglądam do niego co kilka sekund (no chyba tylko wtedy, kiedy nagle mam ochotę zrobić zdjęcia!). Skupiam się maksymalnie na tym wszystkim, co nas otacza. I to jest świetny czas, wracam pełna energii do działania. No i bardzo przyjemnie zrelaksowana.
O tym, że nicnierobienie paradoksalnie może pobudzać efektywność i kreatywność wiedział już Thomas Edison. Zachęcał swoich współpracowników do spędzania czasu tylko na rozmyślaniu. Ten pozornie leniwy czas doprowadził do stworzenia żarówki elektrycznej, akumulatora zasadowego czy pierwszej na świecie elektrowni miejskiej. Nieźle! Słynny manifest Johna Lennona i Yoko Ono powstał w montrealskim hotelu w którym para spędziła dwa tygodnie w łóżku protestując przeciwko wojnie w Wietnamie. Wtedy powstała kultowa już piosenka „Give peace a chance”. Pamiętajmy, że czasem najlepsze co możemy dla siebie zrobić to zrobić nic, które może nas zainspirować do stworzenia wielkiego czegoś!
Komentarze
Ostatnio dodane
Znajdziesz mnie na Instagramie, zapraszam!