Niedługo będzie początek kolejnego roku. 2021 był dla mnie jedną wielką sinusoidą, raczej nie będę za nim tęsknić, mam nadzieję, że kolejny będzie o niebo lepszy. Czasami trudno było mi dopasować odpowiedni dzień tygodnia do miesiąca. Bywało, że natłok złych wiadomości przytłaczał aż za bardzo. Lato zbyt szybko zamieniło się w jesień. Nie było takiego przyjemnego przejścia, jakie pamiętam z dzieciństwa. Uwielbiam kiedy jest mnóstwo zieloności, kwiaty oszałamiają swoją różnorodnością. I za tym bardzo tęsknię jesienią i zimą. Zresztą chyba mało jest osób, które, np. październikowo-listopadowe klimaty w tej gorszej wersji, czyli wietrznej i deszczowej wybierają jako swoje ulubione i rano z uśmiecham mówią im „dzień dobry”…
Ostatnio zastanawiałam się, czy jest jakaś roślina, która mi się nie podoba. Jeszcze takiej nie spotkałam. Niektóre kaktusy nie wywołują we mnie wielkiego entuzjazmu, ale to tylko ze względu na swoje kolce, które lubią się do mnie „przyklejać”. Mięsożerne rośliny, choć bywają piękne, odstraszają mnie właśnie tym, że są pułapką dla przeróżnych owadów. Na szczęście nie jest ich dużo, w całej Europie jedynie 37 gatunków.
Początek roku startuje u mnie na wiosnę, bo wtedy właśnie pojawiają się pierwsze krokusy, przebiśniegi, prymulki, tulipany, szafirki, anemony, forsycje. No i mój ulubieniec: złotokap! Wreszcie po zimie robi się kolorowo, razem z przyrodą zakwita nadzieja, że nawet kiedy to nie jest nasz najlepszy okres w życiu, będzie lepiej. No bo wiadomo, po burzy zawsze przychodzi słońce. Brzmi jak frazes, ale takie jest życie! Kiedyś to słońce znów się pokaże. Na szczęście. I znów będzie można powiedzieć „Dzień dobry” albo „Dobry wieczór”. A najlepiej i to, i to!
W mijającym roku wielkie zainteresowanie w Ogrodzie Botanicznym w Warszawie wzbudziło dziwidło olbrzymie. Minęło już sporo czasu, a ja wciąż o tym pamiętam. Przypominam sobie doskonale, że choć jeszcze go nie widziałam, a już jego nazwa bardzo mnie intrygowała. Kwiat-gigant był niesamowicie wyczekiwany, a w końcu, kiedy 13 czerwca zakwitł, pojawiły się tłumy, by go podziwiać. Co jak co, ale jego rozmiary naprawdę mogą robić wrażenie: 1,5 metra wysokości i nawet 2 metry długości kwiatostanu, wow! Na równie duże zainteresowanie, jak w wersji na żywo mógł liczyć on-line.
Przyznaję, też podglądałam proces jego przemiany. Kiedy kilka dni wcześniej odwiedziłam Ogród Botaniczny królowały przede wszystkim róże, irysy i rododendrony, a mój wzrok już na samym końcu spaceru przykuły złotokapy. Dziwidło olbrzymie było wtedy jeszcze bardzo niepozorne i nie wydzielało specyficznego „aromatu” zgniłego mięsa. Myślę, że nawet potrójna maseczka mogłaby tego nie zniwelować. Już wtedy zaczynało się jego pięć minut.
Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką i chodziłam do przedszkola, zastanawiałam się dlaczego mówi się „dzień dobry” czy „dobry wieczór”, nawet wtedy, kiedy stłuczone kolano jest całe w gencjanie, a ulubione leniwe pierogi zbyt rozmemłane. Mówiłam w takich sytuacjach „dzień zły” i nie chciało mi się gadać. Dziadek tłumaczył mi, że warto jednak powrócić w tej kwestii do optymistyczniejszej wersji powitania. Swoją drogą chciałabym mieć teraz tylko taki kłopot, że jakieś leniwe czy ruskie nie do końca się udały…
Jak przekonał mnie dziadek, by jednak wybierać „ dzień dobry, a nie „dzień zły”? Stanęliśmy przed dużym lustrem i mówiliśmy „dzień dobry” i „dzień zły”. W tym pierwszym przypadku jakoś tak przyjemniej wyglądaliśmy, już same śmiejące się oczy robiły dobrą robotę. Teraz, kiedy przedszkolne czasy pozostały bardzo odległym wspomnieniem, nawet wtedy kiedy codzienność potrafi bez żadnej celebry pokazać środkowy palec, mówię „dzień dobry”. I naiwnie wierzę, że tak się stanie. Mimo wszystko lubię w to wierzyć.
Moja serdeczna koleżanka często powtarza, że Sylwestra można sobie urządzić nie tylko wtedy kiedy cały świat żegna stary i wita nowy rok. Taki czas może być w środku upalnego lata czy wtedy kiedy obchodzimy Dzień Kota albo Dzień Czerwonej Ostrej Papryczki Chili. Dla fanów dziwidła olbrzymiego, jego spektakularna metamorfoza mogła też być jakimś symbolicznym rozpoczęciem czegoś nowego, pozytywnego. Wszystkie ustalenia zależą od nas, fajnie iść swoją ścieżką i mieć z tego frajdę. Opcja sylwestrowa w zupełnie innym terminie bardzo przypadła mi do gustu, być może dlatego, że bardzo kiepsko znoszę wszelakie pożegnania. Powitania, a i owszem lubię.
Jeśli można sobie umilać życie lekkimi przetasowaniami, czemu nie… Wskazówki zegarka ustawione na 10.10 też robią swoje: uśmiechają się! Jeśli zatrzymywać czas to tylko na tej godzinie, podświadome uczucie szczęścia zapewnione. Złotokap już chyba zawsze będzie dla mnie takim symbolem czegoś nowego, dobrej energii, takiego prawdziwego przebudzenia. I tego się trzymam.
Komentarze
Ostatnio dodane
Znajdziesz mnie na Instagramie, zapraszam!