Już kilka razy prawie wiedziałam o co mi chodzi. Już prawie, prawie… Teraz znów rozpoczynam wędrówkę. Nie za bardzo wiem, gdzie jest meta. Czy po drodze znów nie skręcę tam, gdzie nie ma żadnych drogowskazów albo zobaczę tylko zakaz wjazdu? Wiem, że w końcu znudzi mi się to ciągłe pakowanie byłego życia do plecaka i zaczynanie wszystkiego od początku. Boję się, że któregoś lipcowego albo styczniowego dnia spakuję się, ale już nie będę mogła iść. Szpilki pozostaną pięknym wspomnieniem.
Poczuję, że lata wyrzuciły mnie nieodwracalnie poza nawias, w którym jeszcze do niedawna prawie wszystko było możliwe. Rano budziłam się, miałam plany, które mniej więcej krok po kroku realizowałam. Spojrzę w lustro. Zobaczę twarz osiemdziesięciokilkulatki. Nie pomoże żadna taśma klejąca, jakieś plasterki na pryszcze. To nie ta dekada, nie te sprawy. O trądziku będę mogła jedynie pomarzyć albo pogapić się na chłopaka, który sprzedaje drożdżówki z budyniem w podziemiach Centralnego. Od jego spojrzenia mogłoby zakręcić się w głowie, w której tańczy migrena.
Znów spojrzę w lustro. Zobaczę zmarszczki do których nie potrafię pomachać z uśmiechem i przesłać im słodkiego całusa. Codziennie przed lustrem bawiłam się w małego alchemika, wklepując w siebie witaminy, enzymy, ceramidy, kwasy AHA, proteiny, liposomy, retinol, koenzym Q10. Dokładnie wiedziałam, który krem zwiększa zdolność zatrzymywania wilgoci, zmniejsza niekorzystne skutki działania wolnych rodników, a który regeneruje komórki i ułatwia wchłanianie aktywnych składników. Dwa razy w tygodniu stosowałam peeling, najczęściej ten z ekstraktami papai i ananasa albo zawierający miazgę z pomarańczy i wodę z gorących źródeł. Myślałam, że moja skóra na zawsze będzie gładka, delikatna i aksamitna. Piękna bajka!
Nakładałam na siebie coraz nowocześniejsze maseczki, najbardziej lubiłam te żelowe, zwłaszcza z limonką i kolendrą, bo nie dość, że cudownie pachniały to jeszcze obiecywały udoskonalenie struktury skóry, a więc jej jedwabistość, a także tak potrzebny zawsze zastrzyk energii. Chodziłam na masaże. Czułam się taka zrelaksowana, wypoczęta i młodsza (dokładnie, młodsza!), szczególnie po tych egzotycznych. Pływałam, wbiegałam po schodach milion razy dziennie, skakałam na skakance, hantle zmieniałam na coraz cięższe. No i mknęłam na łyżworolkach. Tak bardzo imponowali mi rolkarze, którzy tyłem jeździli po schodach, wykonywali kilkumetrowe wyskoki z obrotem w powietrzu, ewolucje na rampie, loty nad misternie ułożonymi kartonami. Po prostu łapałam wiatr i sunęłam przed siebie.
Świat staje na głowie. A ja ledwo posuwam się przed siebie. Nikt przecież nie obiecywał, że młodość jest dana raz na zawsze. No tak, zawsze może być gorzej. Choćbym miała pięćset zmarszczek na szyi, to i tak, nie przebiję jakiejś kobiety, która mieszka gdzieś blisko albo całkiem daleko od szosy, i tych wątpliwych ozdób ma dwa tuziny więcej. Tak lubiłam czuć, że ciągle coś gna mnie do przodu. I nagle ostry postój. I cofanie się. Niektórzy lubią dodawać, że do tyłu. A według Leca można się nigdy nie cofać, tylko odwracać się i iść naprzód. Wiedziałam, że starość jest, ale za siedmioma górami, za ośmioma rzekami…
Może jej nie zauważę, ale ona któregoś zupełnie przyzwoitego dnia, wyszczerzy swoje jedynki. Mogę nawet nie mieć siły, żeby uciekać. Będę miała wodę w kolanach i cukier w kostkach. Lata lecą, zupełnie jak oczka w promocyjnych rajstopach za kilka groszy. Zacznę się zastanawiać, kiedy przepuściłam ten czas, kiedy mogłam coś ze sobą zrobić, a żyłam tylko tak trochę, letnio i bez żadnych konkretów. Jasne, to niewiele da, może tylko pogłębi moje i tak już nadzwyczaj dorodne poczucie winy.
I zamiast odkrywać nowe zmarszczki na twarzy lepiej mieć wyostrzony wzrok na uroki życia. I zdać sobie sprawę, że czekamy nie wiadomo na co, choć wcale o tym nie wiedząc, jesteśmy szczęśliwi. No dobrze, ale teraz przeniosłam się o kilka dekad do przodu. Już nie dla mnie skoki na bungee, a raczej ruch jednostajny, na pewno nie przyśpieszony. Życie jest piękne. Nic dodać, nic ująć. Ale chyba lepiej czasami byłoby być samą duszą. A na billboardach, które widzę przez okno, co jakiś czas pojawia się jakaś nowa zjawiskowa tycjanowska piękność w koronkowej bieliźnie albo ubrana tylko w zapach, który akurat reklamuje.
Spojrzę w lustro. Czy dobrze czuję się w swoim towarzystwie? Wybornie. Lepiej być nie może. Przecież nic się nie zmieniło. Przybyło tylko trochę lat. Drobiazg. Ale chyba jednak coś nie tak. Stałam się udomowioną foką bez talii? Przypominam chomika, biegającego od rana do wieczora po swoim magicznym kółku? Może troszeczkę. Codziennie rano rysuję ołówkiem nieistniejące brwi. Spłukuję tęsknotę za młodością, lodowatym prysznicem.
Pamiętam, że kiedyś przeczytałam przemyślenia osiemdziesięciolatki, która na pytanie, co zrobiłaby, gdyby ponownie mogła przeżyć swoje życie, nie wspomniała w ogóle o fizyczności. Ale powiedziała coś niesamowicie ważnego: że być może miałaby więcej rzeczywistych kłopotów lecz za to mniej wyimaginowanych. A poza tym jadłaby więcej lodów, a mniej fasoli. I nie zabierałaby ze sobą termometrów, płaszczy nieprzemakalnych i spadochronów, tak na wszelki wypadek. Częściej szalałaby na rollercoasterach. Wspięłaby się na więcej szczytów, przepłynęła więcej rzek. Nie planowałaby każdego dnia godzina po godzinie.
Mogę wskakiwać na rower treningowy i jeździć do utraty sił. Starość to nie tylko siedzenie w zawalonej przetworami kuchni i smażenie kolejnych powideł śliwkowych, a następnie umieszczanie ich w niezliczonych słoikach, tak na wszelki wypadek. Dlaczego właśnie te słoiki utkwiły mi w głowie, te marmolady, kompoty, przeciery, dżemy, powidła… Może chcę budować z nich tamę przeciwko przemijaniu? Jak dobrze, że jednak mam możliwość założyć szpilki i mknąć przed siebie. Choć trochę uciec od chichotu starości…
Ten tekst napisałam dawno temu. Przez ten czas zmieniło się to, że jeszcze bardziej jestem za tym, by cieszyć się z tego, co tu i teraz. By trochę zluzować planowanie przyszłości na kolejne dekady. Rok 2020 pokazał, że wszystko może stanąć na głowie i że cztery ściany stają się całym naszym światem. Czasami więzieniem. A czas nie czeka, nie można go cofnąć albo przekonać, żeby choć trochę zwolnił… Napoleon I stwierdził, że czas jest wszystkim. I chyba miał rację!
Komentarze
Ostatnio dodane
Znajdziesz mnie na Instagramie, zapraszam!