Codziennie otrzymujemy tyle informacji, ile człowiek ze średniowiecza dostawał w ciągu całego życia. Sama często łapię się na tym, że czuję spory niepokój, kiedy co jakiś czas nie zajrzę do telefonu. Przecież mogły pojawić się jakieś powiadomienia, które wywrócą moje życie do góry nogami, no i newsy o tym, co się właśnie dzieje w Togo, Zimbabwe czy na Madagaskarze…
„Muzyka tła” daje poczucie bycia w ciągłym biegu, ale to tylko iluzja. Ślizgamy się po powierzchni codzienności i prawie nie słyszymy siebie. Na szczęście cisza jest luksusem, na który stać każdą i każdego z nas bez względu na zawartość karty debetowej. Brak zajmujących uwagę dźwięków pozwala na rozmowę z samym sobą i autorefleksję. Co nam daje taki czas? Na początku oddychamy bardziej świadomie, później przelatują nam przez głowę wszystkie myśli, zarówno te ważne, jak i zupełnie nieistotne. W końcu w ciszy pozostajemy już tylko my i nasz umysł. To może być naprawdę przyjemne spotkanie!
Nie oszukujmy się, bycie w ciszy z samym sobą wymaga nie tyle odwagi, co akceptacji siebie. Akceptowania wszystkich swoich myśli. A to bywa (zwłaszcza na początku!) trudne! Bo czasem cisza konfrontuje nas z lękami, smutkiem, niezałatwionymi sprawami, nieprzerobionymi emocjami… W naszej codzienności zanieczyszczonej hałasem potrzebne są takie chwile, kiedy na spokojnie, bez nerwowego patrzenia na zegarek, możemy usiąść i zastanowić się nad swoim życiem.
Przy nadmiarze decybeli mózg jest tak zajęty ich przetwarzaniem, że nie ma możliwości, by uruchomić inne zmysły. A jeśli wyeliminujemy te przeróżne „zagłuszacze” stajemy się czujni i bardziej uważni. W ciszy kolory stają się bardziej intensywne, świat dookoła wyraźniejszy. Widzimy więcej, uważniej słyszymy i głębiej doświadczamy. Doskonale wiedział o tym Albert Einstein, który stwierdził: „Myślę 99 razy i nic nie znajduję. Przestaję myśleć, pływam w ciszy i dociera do mnie prawda”.
Najczęściej unikamy ciszy, bo chcemy się odciąć od tego co robimy, od natłoku atakujących myśli.
I to jest OK, dopóki jesteśmy tego świadomi, np. mieliśmy wyczerpujący dzień w pracy czy jakieś zawirowania uczuciowe. Potrzebujemy odciążyć głowę, nastawiamy na cały regulator ulubioną muzykę. To rzeczywiście przynosi ulgę. Jeśli jednak robimy to nieświadomie, bo tak jest prościej i łatwiej, to kiepsko. W codzienności gnamy przed siebie. W biegu przenosimy uwagę z jednej czynności na kolejną. I na kolejną…
Coraz trudniej jest znaleźć miejsce, gdzie będzie cicho. Nawet w parku, w lesie, na łące może okazać się, że obok są osoby, które głośno rozmawiają ze sobą albo przez telefon. I marzenie o ciszy pryska jak bańka mydlana! Warto szukać miejsc wyciszenia do skutku, bo czas spędzony bez hałaśliwych „przeszkadzajek” ma wiele zalet: nie tylko pobudza kreatywność i potęguje uważność, ale także obniża ciśnienie krwi, uspokaja gonitwę myśli, powoduje wzrost koncentracji i motywacji, redukuje kortyzol – hormon stresu. Warto przynajmniej na kilka minut dziennie zaszyć się w jakimś cichym miejscu i posłuchać swoich myśli.
Komentarze
Ostatnio dodane
Znajdziesz mnie na Instagramie, zapraszam!