Na rozmowę umówiliśmy się w jego gabinecie masażu „Cuda Niewidy”, który mieści się na warszawskim Muranowie. Nie lubię się spóźniać, byłam pewna, że na miejsce dotrę lekko przed czasem. Jednak korki zrobiły swoje, wcześniej zadzwoniłam i uprzedziłam, że będę miała mały poślizg czasowy. Dla Roberta na szczęście nie był to żaden problem, z uśmiechem powiedział tylko, że pośpiech jest istotny w łapaniu pcheł.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Od lat mieszkam z żoną i z synem w małej wiosce pod Warszawą, więc droga do pracy trochę mi zajmuje. Godzina pociągiem, potem jeszcze muszę dostać się z dworca na Muranów. Bywało, że wstawałem po 4, by zdążyć na pociąg o 5 do stolicy, potem metrem na Młociny i autobusem do Lasek, gdzie uczyłem się masażu. Później jeszcze jechałem po syna do przedszkola, no i wracaliśmy razem do domu. Im więcej mam do zrobienia, tym bardziej czuję, że żyję!
Staram się widzieć szklankę zawsze do połowy pełną. Choć muszę przyznać, czasami bywa bardzo trudno. Zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy ta utrata wzroku coraz częściej odznacza swoje piętno. Niektórzy nie widzą od urodzenia, inni stracili wzrok w wypadku bądź w wyniku postępującej choroby. Kłopoty ze wzrokiem miałem już w dzieciństwie, jakoś się tym nie przejmowałem. Coraz mniej zacząłem widzieć po 30-tce. Wszystko to spowodowane jest genetycznym barwnikowym zwyrodnieniem siatkówki. Moje dwie siostry widzą bardzo dobrze, dwóch braci ma tę samą chorobę, jeden nie ma problemu ze wzrokiem. Mój syn jest słabowidzący, na szczęście nie przejął mojego wadliwego genu. Zawsze starałem się prowadzić tak normalne życie, jak to tylko możliwe. Wielu osobom wydaje się, że kiedy z jakiegoś zmysłu nie możemy korzystać bądź w bardzo ograniczonym zakresie, wtedy wyostrzają się te pozostałe, a to wcale tak nie działa.
Najpierw była zwykła podstawówka potem szkoła dla słabowidzących w Warszawie. Kilka lat mieszkałem w internacie. Miałem wielkie szczęście, bo trafiłem na wyjątkowych pedagogów i wychowawców. Od 18 roku życia żyję na własny rachunek. Po maturze próbowałem zdawać do szkoły teatralnej, studiowałem pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą. Dorabiałem przepisywaniem prac magisterskich na komputerze. Pracowałem też w szkolnej świetlicy z czeczeńskimi i polskimi dziećmi. To dawało mi wielką satysfakcję! Kończyłem kurs za kursem, szkołę za szkołą, mogę nawet nauczać plastyki i muzyki (śmieje się). Przez kilka lat oprowadzałem po Niewidzialnej Wystawie, interaktywnej podróży, w której zwiedzający radzą sobie dzięki zmysłom słuchu, dotyku i węchu.
Lubię być lokomotywą do rozpędzania różnych rzeczy. Jestem masażystą i fizjoterapeutą. W gabinecie „Cuda Niewidy” przyjmuję pacjentów, zatrudniam osoby niewidome i słabowidzące. Jako prezes Fundacji „Widzimy Inaczej” prowadzę szkolenia.m.in. lekcje dotyczące empatii w szkołach, przedszkolach, urzędach. Byłem współpomysłodawcą i pomagałem w realizacji akcji „Niewidomi za kierownicą” dzięki której kilkanaście osób z dysfunkcją wzroku miało możliwość choć na moment poczuć się jak kierowca rajdowy, który ma swojego pilota. Rozwinąłem prędkość do 200 km/h, słyszałem jedynie ryk silnika. Jeździliśmy na dawnym lotnisku wojskowym, gdzie pas miał 2 km długość i szerokość 30 m. Kolejne edycje odbywały się na takim terenie, aby było dużo więcej kręcenia kółkiem i zabawy samochodem na placu manewrowym, a prędkości znacznie mniejsze.
Zacząłem grać jeszcze na studiach. Na początku trochę mnie to nudziło, a potem bardzo mi się spodobało. Na korcie czuję, że wszystko ode mnie zależy, taki układ ogromnie mi odpowiada. Cieszę się, że powstała Akademia Tenisa Niewidomych i Słabowidzących. Chciałbym przekuwać niepełnosprawność w atut. W blind tenisie piłka, gdy się odbija wydaje charakterystyczne dźwięki podobne do grzechotki. Zawodnicy poruszają się po tradycyjnych kortach. Są one nieco mniejsze (jak dla juniorów), z tym, że dla osób niewidomych lub bardzo słabowidzących wyklejamy specjalne taśmy, by mogli stopami wyczuwać, gdzie się znajdują. W zależności od stopnia niewidzenia dozwolone są aż 3 odbicia, w standardowej rozgrywce piłka może odbić się raz od kortu, później trzeba ją przebić. We wrześniu 2021 r. udało się nam zorganizować turniej, w którym wzięli udział niewidomi i słabowidzący zawodnicy z Polski, Hiszpanii, Irlandii, Niemiec i Włoch. Obecnie blind tenis uprawia w Polsce 120 osób. Mam nadzieję, że z każdym rokiem będzie coraz więcej chętnych!
Absolutnie nie. Przecież używamy dokładnie takiej samej nomenklatury. Posługujemy się tym samym językiem polskim. Szukanie na siłę specjalnych słów, które będą pasowały do tego, że rozmówcą jest osoba niewidząca, niesłysząca czy porusza się na wózku, tylko podkreśla jej niepełnosprawność. Przestaje się wówczas już na tym etapie traktować takiego rozmówcę jak zwyczajną osobę. Według mnie najgorsza jest chęć pomocy za wszelką cenę, np. ciągnięcie do autobusu, tramwaju czy do najbliższego miejsca siedzącego bez pytania czy ja tego chcę. Chyba nikt nie lubi czuć się, jak worek z ziemniakami. Ale naprawdę jestem wyrozumiały. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zwiększyła się liczba przejść z sygnalizacją dźwiękową. Na pewno denerwuje mnie ludzka bezmyślność. Kiedy idę z białą laską dla wielu przestaję być dorosłym mężczyzną, staję się chłopcem, którego traktuje się z wyższością. Kiedy idę bez laski, np. z synem za rękę, nie ma tego problemu.
Rzeczywiście, z Gabrysiem łączy nas niezwykła więź. Przez pierwszy rok życia byłem z nim właściwie non stop. To był najpiękniejszy okres w moim życiu. Od kiedy pamiętam, zawsze spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Syn wciąż uważa mnie za swojego bohatera i zasypuje pytaniami. Dla niego staram się być uśmiechnięty, nawet wtedy, kiedy mam gorszy dzień. Kiedy przychodzą do mnie negatywne myśli, zagłuszam je działaniem. To mi pomaga, cały czas staram się coś robić, planować, wymyślać… Jeśli chodzi o „Niebo bez gwiazd” to ogromnie się cieszę, że wzięliśmy w nim udział. To wielka przygoda i wiele wzruszeń.
Przede wszystkim uwielbiam spełniać marzenia żony, Gabrysia i zaskakiwać ich tym. Jedno z nich udało się zrealizować w połowie grudnia ubiegłego roku, kiedy polecieliśmy zwiedzić Porto, a potem na kilka dni na Maderę. Fantastyczny czas, dużo chodzenia, po raz pierwszy byliśmy na plantacji bananów. Mamy wielką ochotę wrócić tam na dłużej. Na razie już za parę dni zabieram swoich pracowników na integracyjny wyjazd na moją ukochaną Islandię. Cieszę się, że będę mógł zrealizować ich marzenia! Czasami miewam dalekosiężne plany, np. chodzi mi po głowie remont mojego domu, a wręcz zburzenie go i postawienie nowego. Mam też pomysł na to, by w jakiś magiczny sposób zorganizować własną łódź albo taką dla fundacji, by każdy mógł od czasu do czasu posmakować żeglarstwa. Jednak często te plany przegrywają ze spontanicznymi decyzjami o jakiejś nieplanowanej wyprawie.
Tak! Zwiedziłem już Hiszpanię, Włochy, Litwę, Gruzję, Czechy i kilkakrotnie Islandię. Chodzę po górach, zdobyłem Kasprowy Wierch, Rysy, większe i mniejsze szczyty na Islandii. Od dziesięciu lat z wielką radością biorę udział w jednych z najtrudniejszych regat w Polsce „Ratujmy Dezety”. Czekam na ten 24-godzinny ekscytujący wyścig od sierpnia do sierpnia. Gdybym miał wymienić kilka spraw, które wyjątkowo cieszą mnie w życiu na pewno byłyby to uśmiech Gabrysia, żony i bliskich mi osób. Uwielbiam smak i zapach kawy, śpiew ptaków za oknem, ciszę w lesie.
Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Barbary i Roberta Zarzeckich.
Komentarze
Ostatnio dodane
Znajdziesz mnie na Instagramie, zapraszam!